T E S T I M O N I A
Brat Michał Marciniak
Naoczny świadek "de vita", ur. 24.09.1911 r. w Żegrowie k. Śmigla,
brat zakonny ze Zgromadzenia Braci Serca Jezusowego,
pracował razem z Błogosławionym Bratem Józefem Zapłatą.
--------------------------------------------------------------------------------
A/ Pierwszy raz spotkałem się z Bratem Józefem w 1929 r. w Poznaniu na Ostrowiu Tumskim w naszym domu zakonnym i stykałem się z Nim w Poznaniu przez dwa miesiące. Był zakonnikiem gorliwym, obowiązkowym, wymagającym. Życie prowadził pobożne, jak każdy zakonnik. Uważam, że był wierny Regule Zakonnej. Gorliwy w pobożności. Zachowywał śluby, co wynikało zresztą z Jego postawy i działania. Co do Jego ducha wiary i nadziei, nie umiem nic konkretnego powiedzieć, ale posiadał miłość Boga i Kościoła. Bardzo sumiennie spełniał swoje obowiązki. Gdy wybuchła wojna, czuwał z własnej woli nad opuszczoną Rezydencją Prymasa Polski, gdzie został aresztowany.
B/ Dla ludzi był uprzejmy, w obozie w Dachau ofiarował swoją krew przez transfuzję współwięźniowi - o. Podoleńskiemu SJ - a o tym wiem ze słyszenia. Posiadał cnotę roztropności, bo po przemyśleniu potrafił zmienić decyzję. Przeciwności życia potrafił znosić ze spokojem, z poddaniem się woli Bożej, bo trzeba mieć ducha pokory, żeby po zwolnieniu ze stanowiska przełożonego domu w Poznaniu, pozostać w tym samym domu jako zwykły zakonnik wśród Braci. Sądzę, że Jemu tej cnoty umiarkowania nie brakowało. Był rygorystą w wymaganiach, tak do swojej osoby, jak i innych.
Podporządkowywał się zawsze woli przełożonych i ich decyzjom. Przestrzegał ściśle ślubów zakonnych. Był oddany Zgromadzeniu i swemu domowi zakonnemu.
Słyszałem, że Brat Józef będąc w obozie przeznaczonym do kuchni, jak mógł, tak udzielał pomocy współwięźniom, a na święta umiał postać się o coś dodatkowego.
C/ Wiem ze słyszenia od Współbraci, już po wojnie, że Brat Józef Zapłata był aresztowany w rezydencji arcybiskupiej w Poznaniu, podczas gdy opiekował się opuszczonym pałacem. Powodów aresztowania nie znam. Uważam Go za Męczennika, ponieważ dobrowolnie zgłosił się do pielęgnowania chorych na tyfus, gdy już się zbliżał front amerykański i niedaleko było wyzwolenie. Słyszałem, że mówił, iż swoje życie ofiarowuje za Kardynała Augusta Hlonda, o Jego szczęśliwy powrót po wojnie do Ojczyzny. Sam dla Ks. Kardynała Augusta Hlonda miał wielki szacunek i był mu oddany. Widział w Nim ratunek dla Kościoła w powojennej Polsce. Słyszałem, że Kardynał August Hlond przed swoim wyjazdem z Gniezna do Warszawy, gdy dowiedział się o tym, że znalazł się ktoś, kto oddał za niego swe życie, bardzo się wzruszył. Ks. Kanonik Ignacy Walczewski, który ówcześnie ze mną pracował w Kurii Metropolitalnej w Poznaniu, mówił do mnie: "Zacznijcie coś robić w sprawie Brata Józefa, bo z chwilą śmierci świadków, współwięźniów, znikną dowody Jego męczeństwa".
Sława o Jego męczeństwie ucichła po wojnie, bo młodzi Bracia nie znali Go, a starsi nie podjęli starań o ujawnienie Jego świętości.